Żyję zbyt długo na tym świecie, żeby mieć złudzenia. Pierwsza w zaborze rosyjskim będzie Ukraina. Po niej Putin sięgnie po kraje bałtyckie i Polskę.
Mało kto go słuchał 15 lat temu, kiedy na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wygłosił przemówienie, w którym zapowiedział odrzucenie europejskiego systemu bezpieczeństwa i powrót do polityki imperialnej.

Dziś wykonuje to, co zapowiedział. Swoją agresję poprzedził próbami "dyplomatycznymi", które były w zasadzie dyktatem. Chciał uzyskać kontrolę nad Ukrainą poprzez jej demilitaryzację; nad krajami bałtyckimi i Polską, pozbawiając je skutecznego parasola NATO; oraz nad resztą bloku postsowieckiego, otrzymując zapewnienie o nierozszerzaniu wpływów Sojuszu. Przy okazji - przy pomocy swoich akolitów w UE - próbował ją podzielić i zdezintegrować. A ponieważ to pierwsze i drugie nie udało się w sposób, który by go zadowalał, postawił na wojnę.
Bo to jest WOJNA!

Ta wojna burzy spokój i ład międzynarodowy, z takim trudem uzyskany po II wojnie światowej i 1989 roku. Putin nigdy nie przestał marzyć o odtworzeniu strefy wpływów ZSRR. Chciał drugiej Jałty w XXI wieku: wiążąc Europę siecią zależności gospodarczych i ekonomicznych (m.in. temu służą oba rurociągi bałtyckie), próbując rozsadzać jedność Unii, dotując i korumpując obficie głównie polityków z Francji, Włoch, Węgier i Niemiec. Polską nie musiał sobie zawracać głowy, bo kretyńska Kamaryla Kurdupla, jak wszyscy pożyteczni idioci, sama grała w jego orkiestrze.
I oto mamy...
Jeśli Ukraina upadnie, bo nie doczeka się rzetelnej pomocy USA i UE, a także NATO, a Putin zainstaluje marionetkowy rząd w Kijowie, co ujdzie mu na sucho, sięgnie dalej - tak, jak zapowiedział w 2007 roku.
Wszyscy odpowiedzialni politycy UE, USA i NATO mówią jednym głosem o potrzebie sankcji. I wprowadzają je. Ale... dalece niewystarczające! Znów grają interesy i interesiki. I brak wyobraźni. I skorumpowana służalczość. Ot, choćby w dyskusji o SWIFT, którego odcięcie od Rosji przyniosłoby szybkie i namacalne tąpnięcie finansowe i gospodarcze.
Kto gra w bambuko?
"Rządy Niemiec, Węgier i Włoch, blokując trudne decyzje w sprawie sankcji, zhańbiły się..."

Tak napisał na Twitterze szef Europejskiej Partii Ludowej (EPL) Donald Tusk. I to jest święta prawda!
Patrząc na deliberacje i rozterki dalekich (logistycznie) od Ukrainy polityków, czujących się bezpiecznie w swoich zachodnich skorupach, łudzących się, że Putin się jeszcze opamięta, być może, za cenę jakichś ustępstw, jak w kwestii Krymu, mam wrażenie monachijskiego "ładu" z 1938 roku. I on się może ziścić wprost, jak wówczas, jeśli Wielcy zza Łaby aż do Atlantyku nie zrozumieją podstawowej kwestii, którą w sposób dosadny wyraziła Anne Applebaum w artykule dla "Newsweeka":
"Musimy wreszcie pojąć, że w Rosji mamy rząd quasi-faszystowski, bardzo podobny do tych z XX wieku. Ta zupełnie niepotrzebna wojna zrodziła się z paranoi i strachu jednego człowieka".
A w wywiadzie dla TVN24 dodała, że dla Polski i dla Polaków jest to szczególnie ważne, bo "widzimy, że Putin sam nie widzi dla siebie granic, on się nie boi sankcji zachodnich, że jest w stanie przetrwać trudności ekonomiczne czy gospodarcze. Jego celem nie jest dobrobyt swojego państwa. Jemu nie chodzi o Rosjan, ale o władzę i miejsce w historii. Pomysł, że celem rządów jest stworzenie dobrego państwa i gospodarki dla ludzi już nie istnieje. On myśli w kategoriach, jak przed wojną, że rolą państwa jest zdobywanie terytoriów, stworzenie imperium i zdobycie sławy dla lidera narodu."
Anne Applebaum wieszczy złowrogo, ale ma rację...

Nie można być pewnym, że Putin nie zdecyduje się pokonać granicy jednego z państw NATO, najmniejszych i najsłabszych, z dużą mniejszością rosyjską, np. Łotwy, gdzie liczy ona 30 proc. populacji kraju. Pretekst będzie taki sam, jak przy okazji Ukrainy. A oskarżyć Łotyszy o faszyzm i nazizm jest nawet łatwiej, sięgając do niechlubnych kart z historii tego narodu z czasów II wojny światowej.
A potem to już pójdzie! Sięgnie po kolejne kraje bałtyckie, a na końcu po Polskę i Niemcy. Nierealne? Hitler w 1938 roku po Monachium też był "nierealny".
15 lat temu, też w Monachium, minister Siergiej Ławrow rozwinął myśl szefa: "Dopuszczenie do zjednoczenia Niemiec było błędem, ono zresztą jest nielegalne. Stany Zjednoczone chcą stworzyć jednobiegunowy świat, w którym jest jeden pan i jeden suweren".
Większość obserwatorów konferencji z 2007 roku myślała, że to rodzaj ponurego żartu, z których szef rosyjskiej dyplomacji jest znany. Ale nie, on wiedział, co mówi... Wystarczy dobrze wsłuchać się w słowa najbliższego doradcy Putina ds. krajów ościennych, Vladislava Surkowa.
Co mówi Putin słowami Surkowa?

To on zdradził po którymś ze spotkań Putina i Macrona, że jego szef czuje się obco w "świecie pełnym niuansów, dwuznaczności i... przesadnych przysiadów". No, cóż, doświadczają tego nieustająco rozmówcy właśnie Siergieja Ławrowa, który się nie obcyndala, tylko wali na odlew, jak mu w duszy zagra. Doświadczyła tego ostatnio minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, przyzwyczajona, co tu dużo mówić... do "przesadnych przysiadów".
Surkow to w jakimś sensie rozwija. Według niego (i Putina!) Rosja, która starała się o uznaną przynależność do świata Zachodu, doznała totalnej porażki. W XIX i XX w. poniosła poważne straty wojenne, a na przełomie XX i XXI w. utraciła sporo ze swego potencjału. Mówi o tym, że koncepcja Rosji jako lidera świata postradzieckiego również się nie sprawdziła. Odwodzi więc Putina od tworzenia wspólnoty euroazjatyckiej, bo tu Rosja Chin nie przebije. Poza tym nie mówi tego wprost, ale to wynika z całości jego wywodów: zajęcie Krymu, choć słuszne, bo cząstkowo przywraca Rosji należne jej mocarstwowe miejsce w Europie, pogorszyło zdecydowanie jej stosunki z UE, z zachodnimi demokracjami zwłaszcza, i jest początkiem „geopolitycznej samotności”.
A cóż to oznacza?
Surkow ma świadomość, że ta „geopolityczna samotność” będzie samotnością outsidera. Putin też to wie. Tkwi w nim zadra "przesadnych przysiadów", których jako prymitywny kagiebista w ogóle nie rozumie. Dla niego liczy się kij i marchewka. Nie aprobujący sam siebie (ze zrozumiałych względów psychologicznych), w świecie, którego nie rozumie, jest mu obcy i dlatego go nie akceptuje, Putin nie będzie szukał sojuszników wśród krajów demokracji parlamentarnych. Oprze się na profitach z własnych zasobów (gaz, ropa, złoto), których szczędzi narodowi, bo szykuje się na długotrwałą wojnę. Ma przetrwać mimo sankcji. Jakiekolwiek by nie były...
Dlatego jestem pesymistą, gdyż Ten Zachód...

Po pierwsze: Ten Zachód, od Łaby w kierunku Atlantyku, w ogóle nie rozumie rosyjskiej specyfiki postrzegania świata, tak jasno wyłożonej przez Surkowa, a i samego Putina 15 lat temu. A on nie jest z naszego świata. Nigdy go nie zaakceptuje, bo go nie znosi. Czuje się w nim jak parias. A każdy parias hoduje w sobie chęć odwetu na tych wszystkich z "przesadnych przysiadów". Osobowość dyktatora (patrz Hitler i dostępne wiwisekcje psychologiczne na jego temat) wiele razy sprowadzała świat na krawędź totalnego kataklizmu. Teraz nie będzie inaczej!
Po drugie: Ten Zachód, nie rozumiejąc tego, co wyżej, może dojść w którymś momencie do wniosku (dochodzi?), że "nie warto umierać za Gdańsk". Już pojawiają się głosy (Francja, Włochy, Hiszpania; bo nie Niemcy - w trosce o własną dupę!), że może to poszerzenie UE o dawne kraje Bloku Wschodniego to był błąd? Putin tę opinię swoimi rublami podbija. A jak ona się upowszechni? A jak Kurdupel i jego Kamaryla, łącznie z tym Pokurczem Zero, będzie się upierać przy swojej paranoicznej wizji walki z Brukselą, to... Sami sobie Państwo dopowiedzcie! Pożyteczni Idioci z tzw. Zjednoczonej Prawicy załatwią nas na Amen.
Po trzecie: Ten Zachód, nie uchwalając najbardziej surowych sankcji, w trosce o własny komfort i oby nie ponieść zbyt wielkich strat, pracuje na rzecz Putina. Ale gdyby się Ten Zachód bardziej odważył, to może rzeczywiście w dalszej perspektywie przyniósłby spodziewaną zapaść Rosji... Ten zaś odpuściłby Ukrainę... W co, na marginesie, wątpię.
Po czwarte: Ten Zachód - w momencie agresji na kraje bałtyckie i Polskę, kiedy Ukraina zostanie ostatecznie zniewolona, będzie musiał podjąć decyzje militarne. Wejść w WOJNĘ? Bez pardonu? Również atomową? I albo polec z całym zachodnim światem, albo wygrać, przywracając również Ukrainę na łono Zachodu, a Rosję sprowadzając do roli lokalnego mocarstwa - buforu między cywilizowanym światem i Chinami? Bo Chiny nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa w tej rozgrywce. Mają czas. Jak zwykle. Putin może dostać w tyłek i od nich, jeśli swoimi ambicjami zagrozi interesom ChRL w Europie Zachodniej i obu Amerykach, o Afryce nie mówiąc...
Po piąte wreszcie: Ten Zachód, w tej trudnej chwili dla świata, nie może odpuścić naszej Kamaryli Kurdupla, bo jej istnienie w Polsce zagraża również pokojowi w Europie. Ale czy nie odpuści? Patrz "Po drugie..."
Zdjęcia: mil.gov.ua, twitter.com, knowyourmeme.com, telepolis.pl
Czytaj też:
"Bucza - rosyjskie ludobójstwo ma skośnooką twarz"
"Ukraińskie dzieci 2022 - zgwałcone dzieciństwo"