Edwarda Gierka poznałem dzięki Januszowi Rolickiemu, który w roku 1990 przeprowadził z nim wywiad-rzekę i opublikował w książce "Edward Gierek - Przerwana dekada". Ponieważ miałem pewien udział w wydaniu jej przez oficynę BGW, jej szef, Roman Górski zabrał mnie ze sobą dwukrotnie do Sosnowca, do emerytowanego I sekretarza KC PZPR, prowadzącego już - po serii zarzutów i pomówień - spokojne życie emeryta.

Sosnowiec, rok 1990. Od lewej: Roman Górski, ja oraz Stanisława i Edward Gierkowie (Fot. Andrzej Machnowski)
Spotkanie w Sosnowcu było pokłosiem gigantycznego sukcesu czytelniczego książki Gierka i Rolickiego. Sprzedała się wówczas w ponad milionie egzemplarzy. W dniu jej premiery kolejka do siedziby BGW, gdzie przyjechał pierwszy nakład, miała długość około kilometra. A przy stoiskach księgarskich na dworcu Centralnym nie było wiadomo kto po co stoi - po bilety czy po książkę? Tłum po książkę był zresztą liczniejszy...
Skąd się wziął ten sukces?
Moim zdaniem (nie tylko zresztą moim) książka Rolickiego wstrzeliła się w czas, kiedy to pokolenie ówczesnych 30-50-latków, mające u początku "przerwanej dekady" o 10 lat mniej, zaczynało weryfikować swój obraz PRL, a w nim sprawcę wielkiego wybuchu nadziei na lepsze życie, powszechnego wzrostu aspiracji młodych, otwarcia na świat. I sprawcę gospodarczego i politycznego załamania, które unicestwiło tak bardzo rozbudzone oczekiwania najbardziej dynamicznego pokolenia, idącego przez pierwsze lata rządów Gierka za nim, jak w dym.
Propagandowe "Pomożecie? Pomożemy!" przełożyło się na wzrost sympatii do partii i jej przywódcy, na wzrost społecznego optymizmu, który dawał młodym pokoleniom perspektywę. Po przaśnych i biednych 14 latach Władysława Gomułki świat wykreowany przez nowego I sekretarza jawił się jak kolorowa mozaika. Dla naszych stłamszonych aspiracji mały fiat, 100 dolarów i paszport do podróży na Zachód, gwałtowna rozbudowa potencjału ekonomicznego, stwarzająca interesujący rynek pracy - to były argumenty za Gierkiem i jego zmianą.

Ekipa BGW na spotkaniu w Sosnowcu. Edward Gierek w towarzystwie swojego przyjaciela, Jana Szydlaka - b. sekretarza KC PZPR (Fot. Andrzej Machnowski)
Pamiętajcie Ci, którzy to czytacie: rok 1970 to był czas głębokiego socjalizmu i uzależnienia od ZSRR. Pokolenie, o którym mówię (o sobie też mówię), nie znało innego świata poza tym, w jakim mu przyszło żyć. Również Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali pod koniec lat sześćdziesiątych "List otwarty do partii", chcąc reformować tę skrzeczącą rzeczywistość w ramach istniejących socjalistycznych realiów.
Analiza roczników statystycznych i wskaźników nowego planu pięcioletniego, jakiej dokonali autorzy "Listu", unaoczniała, że w latach 1966–1970 nastąpi znaczny spadek płac realnych, dalsze ubożenie społeczeństwa oraz rodzenie się kolejnych kryzysów. To - dowodzili Obaj - "zmusi klasę robotniczą do zapoczątkowania nowej fazy rewolucji i wystąpienia przeciw biurokracji oraz systemowi w obronie swojej egzystencji materialnej i duchowej”.
I tak się stało. Objawienie się Gierka dało temu zbuntowanemu pokoleniu, o którym piszę, niezwykły impuls do działania, do rozwoju, do wzniesienia się ponad dotychczasową gomułkowską sztampę. Ale... w tych ramach ustrojowych, które znało.
Do czasu...

Edward Gierek zaraz po wyborze na I Sekretarza KC PZPR w 1970 roku
Paradoks gierkowskiego otwarcia
Gierek otworzył Polakom okno na świat. To były podróże pełne wyrzeczeń, z ubogim portfelem, kiełbasą suszoną i konserwami w plecaku, ale wreszcie były. A kiedy z nich wracaliśmy, było o czym myśleć i co weryfikować. Szczyt wyjazdowy młodych Polaków w dekadzie Gierka przypadł na drugą jej połowę. Entuzjazm początków lat siedemdziesiątych słabł z każdym rokiem coraz bardziej, aż się powszechnie wyczerpał. Bo? Gierek nie zlikwidował żadnej z przyczyn socjalistycznych sprzeczności, tak trafnie wypunktowanych w "Liście" Kuronia i Modzelewskiego. A po 1976 roku, w którym sytuacja strajkowa go przerosła, zastygł w swoim fotelu i już tylko trwał, będąc przywódcą coraz bardziej bezradnym.
Tymczasem świat się dobijał do naszej świadomości. Pamiętam, jakim powodzeniem cieszyły się relacje kolegów i przyjaciół z ich zagranicznych wojaży: opowieści do późna w nocy, oglądanie przywiezionych zdjęć i filmów. Współgrały z nimi druki podziemne, których było coraz więcej, w ich tle zaś pojawiły się na powrót postacie skupione wokół sygnatariuszy "Listu".
Co odważniejsi publicyści i teoretycy zaczęli mówić o konwergencji ustrojowej. Jakby można było pogodzić gospodarczo i politycznie skostniały twór biurokratyczny socjalizmu z racjonalnymi zasadami kapitalizmu. Pamiętacie transparent na Stoczni Gdańskiej? "Socjalizm - tak, wypaczenia - nie!" W 1980 roku tkwiliśmy jeszcze wprawdzie w okowach starego systemu, ale już coraz mniej. Bo świat się dobijał do naszych myśli coraz mocniej, choć nie było Internetu, a globalna wioska dopiero nas czekała...
Festiwal "Solidarności" obudził w Polakach po raz kolejny entuzjazm na miarę tego z początków ery Gierka. Stan wojenny w sposób brutalny go zgasił. Bronił starego porządku, w którym już nie chcieliśmy tkwić. Pokolenie czytające "Przerwaną dekadę" weryfikowało swój pogląd na świat. Rok 1989 był tego dobitnym przykładem. Dlatego w 1990 rzuciliśmy się na książkę Rolickiego w tak spektakularny sposób. Chcieliśmy zobaczyć czy ówczesny nasz idol, za którym tak gremialnie poszliśmy, potem stopniowo go opuszczając, cokolwiek zrozumiał z dekady, w której był Bohaterem Narodowym i Narodową Hańbą. Czy pojął sens zawodu, jaki nam sprawił. I czy my sami wiemy co się stało.
Niestety, i książka, i film, który zainspirował bezpośrednio tego mojego posta, na te nasze pytania nie odpowiadają...

Czyn partyjny w roku 1974, chyba jeden z ostatnich w tej przerwanej dekadzie...
Film "Gierek" to nietrafiona apologia
I książka, i film kreują postać Gierka jednowymiarowo. Według nich to wyłącznie pragmatyczny mąż stanu, zwolennik poprawy stopy życiowej społeczeństwa i politycznego rozwiązywania konfliktów, otwarty na świat, chcący uniezależnić się od ZSRR, a na koniec ofiara spisków pałacowych i niesłusznych zarzutów rozliczeniowych. Książce to można wybaczyć, bo kreuje ją swym oglądem rzeczywistości sam Gierek. Ale filmowi, powstałemu po czterdziestu kilku latach - już nie.
Perspektywa tych czterech dekad powinna dać jego twórcom na tyle dystansu do bohatera, żeby pokazać go w całej złożoności tamtego okresu i odpowiedzieć nam, "gierkowskiemu pokoleniu", dlaczego powinniśmy być dumni z poparcia, jakie okazaliśmy Wodzowi, i dlaczego nas rozczarował tak szybko. Bo Gierek - wiem to choćby z dwukrotnych wizyt u Niego jako emeryta - był postacią dramatyczną, rozdartą między swymi aspiracjami z Zachodu a koniecznością tkwienia w pętach systemu ze Wschodu. Jego naprawdę dręczyło to wspomnienie wielu niemożności, które jemu i nam przyniosło namacalne rozczarowanie i rozgoryczenie. I nie potrafił się przyznać, że nie sprostał swoim aspiracjom, bo obiektywnie nie mógł; i że zawiódł nas, jego akolitów, bo naiwnie sądził, że wystarczy chcieć... I on chciał, tylko zderzył się z murem, którego nie mógł obalić w... pojedynkę! Przy kolejnych niepowodzeniach tracił bowiem popleczników w partii i swoje społeczne zaplecze - nas, uwiedzionych hasłem "Pomożecie?" Ale wypierał racjonalne tłumaczenia: gorset systemu, który trzymał Polskę w kleszczach, woluntaryzm gospodarczy, zawiedzione nadzieje Polaków. I wybierał jedyną do przyjęcia przez niego osobiście przyczynę porażki: zakulisowe gierki żądnych władzy rywali.
W 1990 roku, w swojej willi w Sosnowcu, przy kolejnym kieliszku czystej, zdobył się jednak na szczerość, chyba niekontrolowaną: "Nie trafiłem w swój czas, panowie..."
Miał już wówczas zainstalowaną antenę telewizji satelitarnej, którą przywieźliśmy mu w prezencie na pierwsze spotkanie. Od dwóch lat świat, zwłaszcza w Polsce zachodniej, stawał się szeroko dostępny. Pani Stasia powiedziała nam po cichu, że męża nie można oderwać od telewizora.
Ot, i wtedy zrozumiałem dramat Edwarda Gierka. Gdyby twórcy filmu o Nim wyszli od takiego faktu, budując scenariusz wokół Jego zawiedzionych aspiracji (naszych aspiracji!), mieliby szansę na stworzenie pełnokrwistego dramatu polityka, który "nie trafił w swój czas", a wraz z nim pokolenia, które mu zaufało. A tak powstała nietrafiona apologia, na której co chwila chce się widzowi śmiać (bo widzi groteskę) albo płakać (bo absurd goni absurd)...
"Dziś tamto pokolenie - pisze jeden z recenzentów - schodzi ze sceny, a dyskurs zaczynają kształtować młodsi od nich, którzy PRL prawie nie pamiętają. Czy legenda Edwarda Gierka przeżyje więc drugą młodość? Trudno powiedzieć – skoro nawet Jarosław Kaczyński w 2010 roku powiedział w Zagłębiu Dąbrowskim, że I sekretarz był komunistycznym, ale jednak patriotą, to wszystko może się zdarzyć…"
Czytaj też:
Pokolenie „wkurwienia i łez” idzie po was, dziady u żłoba! „Osiem gwiazd (wojna)”...
Ślepota, Strach i Sen Kaczyńskiego
https://www.xn--mtwa-bta.pl/post/%C5%9Blepota-strach-i-sen-kaczy%C5%84skiego