top of page

Beata Tyszkiewicz – 55-letnia fascynacja

Kilka dni temu Wojtek junior przyłapał mnie ze zdjęciem Beaty Tyszkiewicz sprzed 55 lat. – Kto to? – zapytał. I tak zaczęła się lawina wspomnień. Beata Tyszkiewicz zaistniała bowiem w moim życiu wielokrotnie. Nie tylko na ekranie, ale także face to face. A był taki czas, że widywałem Ją prawie codziennie.



Ta moja fascynacja zaczęła się 55 lat temu, kiedy ze swoim przyjacielem, Kazikiem, postanowiliśmy – uwiedzeni chwilowo poezją Norwida – pojechać do wsi Głuchy, niedaleko Warszawy, żeby zobaczyć dworek, w którym poeta się urodził i przez pierwsze cztery lata mieszkał. Mieliśmy po 18 lat, byliśmy na pierwszym roku studiów i wspólnie oddawaliśmy się reporterskiej pasji. On robił zdjęcia, ja pisałem.

Wybraliśmy się w zimowy dzień, niezwykle mroźny i śnieżny. Autobus, którym jechaliśmy, popsuł się kilka kilometrów przed celem. Szliśmy więc poboczem drogi, ślizgając się co chwila, aż… po prawej, w oddali, wyłonił się w zimowej aurze norwidowski dworek. Ruszyliśmy ku niemu przez niezaorane pole, zapadając się co chwila po kolana w kopnym śniegu.


Styczeń 1967, dworek w Głuchach po raz pierwszy… (Fot. K. Pasek)


Byliśmy tuż-tuż, gdy na ganek wyszła młoda kobieta z dwoma psami. Ubrana – pamiętam to do dziś – w niebieską ortalionową kurtkę i chustę zawiązaną naokoło głowy. Spod niej wyglądały tylko niebieskie oczy i… piegi. Spojrzeliśmy. Twarz zdała się nam znajoma. Młoda kobieta była w zaawansowanej ciąży.

Popatrzyła na nas, zziębniętych i zmęczonych, i natychmiast zaprosiła do środka:

– Proszę, wejdźcie, musicie się napić herbaty!

Ten głos upewnił nas ostatecznie: stała przed nami Beata Tyszkiewicz, opromieniona sukcesem “Popiołów” Andrzeja Wajdy, od niedawna – jak się okazało – jego żona i współwłaścicielka dworku. I jak się okazało trochę później – matka Karoliny.


Rok 1967. Taką ją poznaliśmy…


Beata Tyszkiewicz urzekła nas od pierwszej chwili…


Siedzieliśmy w salonie, przy kominku, w wygodnych fotelach, wśród rekwizytów z “Popiołów”, które przyniosły Jej powszechną rozpoznawalność i… rozmawialiśmy, jak dobrze sobie znani przyjaciele. Żadnego dystansu, żadnej maniery, tylko prostota i bezpośredniość. Była herbata i jakaś nalewka i… prawie dwugodzinna pogawędka o… jej ambicjach i planach, naszych marzeniach… Była starsza od nas o 10 lat, z rosnącą sławą swych pierwszych ról, a czuliśmy się, jakbyśmy mieli do czynienia z naszą rówieśnicą.

Rozstawaliśmy się, jak przyjaciele – z obietnicą, że się jeszcze spotkamy, choć wiedzieliśmy, że to tylko nadzieja, która nie musi się spełnić. Ona była jednak większą optymistką.

– Do zobaczenia, chłopaki… – rzekła, a my usłyszeliśmy (bo chcieliśmy zapewne) w Jej głosie obietnicę.

Wyjeżdżając, tym razem ja zrobiłem Kazikowi zdjęcie, na pamiątkę tej wizyty…


Pamiątkowa fotka po wizycie w styczniu 1967


A jednak życie jest pełne nieprzewidywalnych zdarzeń…


Cztery lata później, w rok po opublikowaniu w tygodniku “Zarzewie” wspomnienia z naszej wyprawy do Głuch, przeprowadziłem się z Grochowa w pobliże placu Na Rozdrożu. Na Aleję (nomen, omen) Przyjaciół. Też zimą. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na zaśnieżonej uliczce przy moim bloku zobaczyłem… Beatę Tyszkiewicz!

Byłem świeżo po odśnieżaniu tarasu nad moim mieszkaniem, zziajany i zmęczony.

– O, stary znajomy… – powiedziała jak gdyby nigdy nic Ona, Coraz Większa Gwiazda – Mieszkasz tu?

Pokiwałem głową.

– To witaj, sąsiedzie – rzekła i, zziebniętego, zaprosiła na herbatę, a ja zaraz potem przyniosłem Jej egzemplarz gazety z reportażem o wizycie w Głuchach.


W tym tygodniku ukazał się mój reportaż-wspomnienie z wizyty w Głuchach w styczniu 1967 r.


Beata Tyszkiewicz – kolejne odsłony znajomości


W Alei Przyjaciół mieszkałem ponad pięć lat. Spotykałem więc swoją sąsiadkę w osiedlowym sklepie, na ulicy, przy kiosku “Ruchu”. To nie była zażyła znajomość, rzekłbym – przelotna, zawsze jednak obdarzona uśmiechem i choćby chwilą rozmowy.

Kiedy się wyprowadziłem, straciliśmy w sposób naturalny ten “codzienny” kontakt. Aż do roku 1994, kiedy zostałem redaktorem naczelnym tygodnika “Halo” – pisma poświęconego życiu ludzi znanych i lubianych, aktorów przede wszystkim. Naszym znakiem rozpoznawczym były fotoreportaże z miejsc, gdzie żyją, odpoczywają i… rozmnażają się, a jakże!

Co mi wówczas przyszło do głowy? Dworek w Głuchach!

Karolina Wajda miała już 28 lat… Tyle samo, ile miała jej matka, gdy spotkaliśmy Ją z Kazikiem po raz pierwszy. Los zdarzył, że obaj w tymże “Halo” pracowaliśmy, więc pomysł sesji zdjęciowej w dworku Norwida bardzo nas rozpalił. Po długich negocjacjach (negacjoatorem pani Beata jest trudnym i wymagającym), ale owocnych, fotoreportaż się ukazał. I był to materiał prekursorski, otwierający drzwi do innych sławnych osób. “Halo” (przemianowane z czasem na “Galę”) takie właśnie publikacje uczyniło swoim znakiem firmowym. Dzięki temu odnowiłem znajomość z moją Sasiadką z Alei Przyjaciół, a to pierwsze wspomnienie z 1967 roku miało swoje znaczenie.


To na tym zamku udało mi się przetańczyć z Beatą Tyszkiewicz... kilka minut (fot. wikipedia)


Wspólny taniec na Zamku Ujazdowskim


Kiedy zaś nasz tygodnik święcił na Zamku Ujazdowskim swoją pierwszą rocznicę istnienia, Beata Tyszkiewicz była na owej uroczystości Głównym Gościem Honorowym. Ba… Udało mi się nawet przetańczyć z nią kilka minut na specjalnym parkiecie. I być może, nie skończyłoby się na jednym tańcu, ale odbił mi Ją Stanisław Tym, a potem to już nie mogłem się dobić, bo Pani Beata doświadczała sporego wzięcia.

Miałem jeszcze pomysł na wywiad-rzekę w książce, którą razem byśmy napisali. Przegadaliśmy na ten temat wiele godzin przez telefon. Z pomysłu nic nie wyszło, zapewne z mojej winy. Więcej też osobiście się nie spotkaliśmy, choć ja pozostaję wierny Tej Fascynacji również dzisiaj.

Pani Beata skończyła właśnie 83 lata. Jest zodiakalnym Lwem. Rzekłbym – Lwem nietypowym. Za grosz bowiem w Niej wyniosłości, dystansu i zarozumiałości, tak częstych u wielu gwiazd. I Lwów.

Kiedy więc Wojtek Junior zapytał mnie kim ta pani jest, odpowiedziałem bez zastanowienia: “Fajnym Człowiekiem”.

Pani Beato, idealizuję Panią zapewne, ale nie da się inaczej. Jest Pani moją Fascynacją od 55 lat. Więc… Długiego Życia – tak apeluję do Pani. I tłumaczę Juniorowi, że “Fajni Ludzie” często odnoszą sukcesy, bo tworzą wokół siebie aurę, która budzi sympatię u innych. A ta, jak wiadomo, pomaga w życiu. Każdemu.


STO LAT I WIĘCEJ, Pani Beato!


Czytaj też:


Olga Tokarczuk - wspomnienie dla wnuka


bottom of page